Palili wsie, zabijali Polaków

9 mins read

Narodowy Dzień Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II Rzeczypospolitej Polskiej został ustanowiony na mocy uchwały Sejmu RP z dnia 22 lipca 2016 roku. Święto ma na celu upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej i innych mordów dokonanych na obywatelach II Rzeczpospolitej przez ukraińskich nacjonalistów w czasie II wojny światowej. Wspomnienie przypada 11 lipca 1943 roku, w rocznicę tzw. krwawej niedzieli, będącej punktem kulminacyjnym masowych eksterminacji polskiej ludności cywilnej na Wołyniu przez OUN, UPA, wspieranych przez lokalną ludność ukraińską. Przypominamy artykuł opublikowany w 2016 roku.

Historia Michała Turczyńskiego, jest jedną z wielu, jaką przeżyli Polacy mieszkający na Wołyniu. W rozmowie z panem Michałem przenosimy się na Kresy Wschodnie. Zapisuję jego relację.

Michał Turczyński

We wsi Zagórze, gdzie się urodziłem, Polacy i Ukraińcy żyli w zgodzie.. aż do 1942 roku. Miałem wtedy 12 lat, gdy na wsie napadali banderowcy i palili polskie domostwa, a Polaków w okrutny sposób mordowali.
Rodzice postanowili uciec z braćmi do miasta. Spakowali dobytek i do Halicza odwiozła ich babcia a stamtąd pociągiem mieli odjechać do Stanisławowa. Ja zostałem w domu. Babcia miała powrócić po mnie, zabrać żywność i mieliśmy dołączyć do rodziców. Czekałem przed domem. Zauważyłem konie i wóz, ale zobaczyłem, że na wozie jedzie ktoś inny. Zawołałem – babciu, babciu. A babcia leżała na wozie przytrzymywana butami banderowców, którzy na nim siedzieli. Usłyszałem przyduszony głos babci – uciekaj!
A ja nie usłuchałem. Biegłem za wozem na koniec wioski. Tam się zatrzymali, a bandzior, który powoził mówi do jednego z nich – zabij go! A ten wziął kolbę i uderzył mnie. Upadłem puszczając rozwory, których trzymałem się biegnąc. To było 3 marca.
Na drodze leżałem chyba dwie godziny. Gdyby nie tajało, to bym się nie obudził. Ocknąłem się, wstałem i poszedłem przed siebie. Dotarłem do rzeki Babełka. Była zamarznięta, ale w jej środku lód już się topił. Poślizgnąłem się i na szczęście upadłem w „poprzek”, bo inaczej wpadłbym do rzeki. Chwyciłem się lewą ręką wikliny i wyszedłem na brzeg. W oddali zobaczyłem światełko i poszedłem w tym kierunku. Zauważyłem kobietę, która stała przy dużym kotle i coś gotowała. Była tam też wielu mężczyzn – śpiewali, grali i pili. Mieli dużo koni.
A ta kobieta okazała się znajomą babci. Zapytała – co ty tu robisz? Byłem cały obity, zmęczony. Jeden z tych banderowców zapytał – a ten, co za jeden? Ona odpowiedziała – Moja siostra zachorowała i przyszedł mi powiedzieć.
Pokazała mi drogę do domu, bo ja zabłądziłem. Miałem zakrwawioną twarz i dlatego domyśliła się, że we wsi się coś stało (ta kobieta gotowała bandzie, która przygotowywała się na uderzenie na miejscowość Słoboda). Doszedłem do domu, a domu już nie było. Wszedłem pod rozwalony dach ze strzechy do dołu i tam zostałem – przemoczony, głodny. Nie wiedziałem nic, co się z babcią stało. Następnego dnia, rano przyjechał jakiś wóz na nasze podwórze. Nie znałem tych ludzi. Spoglądałem z ukrycia. Bałem się wyjść.
Przywieźli babcię, leżała na wozie przecięta od głowy na pół. Ci ludzie ze stodoły wyciągnęli deski i zbili trumnę. Okazało się, że to byli kuzyni babci, których banderowcy zawiadomili, aby ją z drogi zabrali.
Może cztery, pięć dni siedziałem w dole pod strzechą – bez jedzenia i picia.
Wreszcie postanowiłem wyjść, by umrzeć. Twarz miałem tak spuchniętą, że nie mogłem cokolwiek przełknąć. Była noc. Zobaczyłem palące się stodoły a na- przeciwko domy sąsiadów (nasz był już zrujnowany). Tam wymordowali kilkanaście osób. Prosiłem Boga, żeby umrzeć. Było mi bardzo zimno, jak to w marcu, a odzież na mnie gniła.
Postanowiłem pójść do drugiej babci (mamy ojca). Wieczorem ruszyłem w drogę. Zobaczyłem zaraz jak 15-16 letni chłop- cy ukraińscy podpalają polskie domy. W naszej wsi był mały kościółek, który postawił Piłsudski (poza tym też murowaną szkołę). Idę koło kościoła, a tu widzę dwóch banderowców w wieku około 30 i 18 lat. Zauważyłem kobietę w ciąży na której paliła się odzież. Słyszę jak ten starszy mówi do młodszego banderowca – Czy widzisz, jak ta Laszka się męczy? Pomóż jej.
A ten miał widły w ręce i tymi widłami uderzył ją w brzuch. Upadła przed kościołem.
Poszedłem dalej do babci. Jej dom się palił. Zobaczyłem, że brama była zdjęta a za chwilę dostrzegłem na niej babcię, zawiniętą w pierzynę, którą przybili gwoździami, aby się nie odwinęła. I podpalili ją. Jak przyszedłem, to babcia odwróciła do mnie głowę (jedno oko miała otwarte) i umarła.
Wróciłem „pod strzechę”. Nie wszedłem jednak tam, ale między dwie spalone stodoły sąsiadów. Tam było ciepło. Ugrzałem się. Nagle zobaczyłem idącego człowieka. Pomyślałem, że to banderowiec. I powiedziałem – dobij mnie.
A on do mnie – To ja Bronek Zarzycki, będę uciekał i ciebie zabiorę. A ja go nie poznałem. Nie mogłem iść. Wsadził mnie więc do worka i niósł mnie na plecach co najmniej cztery kilometry. Przeniósł mnie przez Dniestr, bo most był zerwany. A na drugiej stronie rzeki był tor kolejowy.
Zarzycki znał dobrze niemiecki, bo przed wojną eksportował konie do Niemiec. I tam czekaliśmy na pociąg, który wiózł żołnierzy niemieckich. Pociąg tam się zatrzymywał. Bronisław poszedł do wagonu i powiedział, że ma chorego chłopca. Zdjęli mi te łachy, umyli, ubrali w mundur i przynieśli mi zupę w menażce.
Jeden w białym fartuchu mówił po polsku. Dali mi zastrzyk, lekarstwa a potem tę zupę. Nie mogłem sam jeść, z powodu opuchlizny. Jeden z żołnierzy mnie karmił. To było najlepsze jedzenie, bardzo mi smakowało. Dojechaliśmy do Stanisławowa. B. Zarzycki poszedł szukać znajomych, a mnie postawił przy murze domu. Podszedł do mnie jakiś chłopiec w moim wieku i zapytał – uciekinier? Dał mi ciastko. I wtedy zobaczyłem mojego ojca. Ojciec wziął mnie na ręce i zaniósł do lekarze Zimermanna. Rodzice mieszkali u kolejarza, a potem przyjęła nas Ukrainka. Mieszkaliśmy u niej do 1945 roku.
Na tym nie kończy się wołyńska historia pana Michała Turczyńskiego. Po latach poznał oprawcę swojej babci.

Część II

Nie poznałby go, gdyby nie audycja telewizyjna pod tytułem „Dopóki żyje ostatni świadek”. Żona pana Turczyńskiego usłyszała, że Maria Kucharska poszukuje rodziny z Kresów Wschodnich. Powiedziała to mężowi, a on usłyszawszy nazwisko pani Marii, od razu stwierdził, że to jego koleżanka ze szkoły. Zadzwonił do telewizji i redaktorzy z tego programu odwiedzili pana Turczyńskiego, doprowadzili do spotkania z Marią Kucharską mieszkającą wówczas w Łodzi. Ekipa telewizyjna wraz z Marią Kucharską, jej synem oraz panem Michałem Turczyńskim pojechała na kresy, w ich rodzinne strony.
Pan Michał poznał historię swojej dawnej koleżanki i powtórzył mi ją.

To Marysia wraz z dwoma koleżankami przystała na propozycję Niemców, którzy przybyli do Zagórza w poszukiwaniu dwunastoletnich, trzynastoletnich dziewczynek do opieki nad dziećmi – sierotami w Niemczech. Po paru miesiącach przyjechały w odwiedziny, zapewniając rodzinę, że mają co jeść, że jest im dobrze. Wkrótce się okazało, że nie są opiekunkami, ale przebywają w szkole przygotowującej je dla żołnierzy – oficerów by zaspokajały ich seksualne potrzeby. Dziewczyny były sterylizowane. Podczas bombardowania Hannoweru Marysi udało się uciec z miasta.
Szła kilka dni. W nocy trafiła do jakiegoś gospodarstwa, by tam przenocować w oborze. Znalazł ją Niemiec. Mówiła już po niemiecku, a że była ubrana jeszcze w „mundurek”, ten zaproponował jej opiekę nad niepełnosprawną wnuczką. Matka tej dziewczynki pracowała, więc opieka nad dzieckiem przydała jej się. Była tam ponad rok. Chciała wrócić do Polski i postanowiła uciec od tej niemieckiej rodziny. Dotarła do Poznania. Zobaczyła transporty przybyłe ze wschodu. Skąd tu tyle ludzi?. Bała się odezwać. Zobaczyła, że jakiś mężczyzna ma czapkę z orzełkiem, więc go zapytała. Panie, ja bym chciała wrócić do Polski, do Lwowa, do Stanisławowa. A ten nieznajomy odpowiedział
– Tam już nie ma Polski. Jest Związek Radziecki i pewnie rodziców już tam nie ma. Skierowano ją adres do Państwowego Urzędu Repatrycyjnego. Potem umieszczono ją w szkole z internatem, gdzie nauczyła się tkactwa. W Poznaniu poznała swojego męża, Litwina. Nie mieli dzieci. Marysia – jak mi powiedziała – nie przyznała się mężowi, co zrobili jej Niemcy. Adoptowali dziecko – chłopca.
Dzięki łączeniu rodzin, redaktorzy z Telewizji Polskiej pojechali z nami do Lwowa, Stanisławowa i Zagórza. Tam w Zagorzu nie mieli chleba, aby nas przywitać, więc pojechałem do Stanisławowa, kupiłem chleb i przywiozłem, by tradycji stało się zadość. Ze- szła się cała wieś, którą z okazji naszej wizyty ustrojono. Przyszli też Ukraińcy, którzy Marysię znali przed wojną (razem z Ukraińcami bawiliśmy się, pasaliśmy gęsi). Przyjęcie odbyło się w domu brata Marysi, który ożenił się z Wandą Baranowską. To także o Baranowskich pytała się Marysia w programie telewizyjnym. Marysia odnalazła po latach swych trzech braci. Jeden, który urodził się, gdy była w Niemczech, zmarł. Przez wiele lat szukał jej brat Jan. Matka nie doczekała powrotu córki.
Miałem w Zagórzu koleżankę Stefkę J. Zapytałem o nią. I wkrótce nasza pani redaktor powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę. Pojechaliśmy z telewizją do pobliskiej wsi. Poznałem dom siostry mojej babci. Przed domem był ogródek a w nim jakaś wysoka chuda kobieta pieliła dziabką chwasty. Nagle stanęła, spojrzała na mnie, patrzy, patrzy i woła – Miśku (Michał). Podbiegła, ściskała mnie. I to była ta Stefka, której nie poznałem. Była zaniedbana i bardzo smutna. Dowiedziałem się, że zmarła jej córka. Jej mąż siedział na ławce z trzema innymi Ukraińcami. Ona przedstawiła mnie jako kolegę z dzieciństwa. Zauważyłem, że to mu się nie podobało. Poprosiła mnie do domu, do dawnego babci domu.
Zaproponowała kawę ale podziękowaliśmy.
Ci mężczyźni na ławce nie budzili zaufania. Mąż Stefki miał na sobie złote łańcuchy i pierścienie. Po krótkiej rozmowie, ponieważ Stefka niewiele mówiła, wróciliśmy do domu Jana Kucharskiego. Po paru godzinach przyszedł do mnie jeden z tych, którzy siedzieli na ławce przy domu Stefki i powiedział po ukraińsku. Ja ci muszę coś powiedzieć. Gdzie ty byłeś i z kim się witałeś. Ale jeśli powiesz komuś słowo, to mnie zabiją. Przysięgaj.

Nie powiem – odpowiedziałem.
Ten bogaty (mąż Stefki), co cię tak po przyjacielsku objął, to główny banderowiec, który bandę prowadził i własnoręcznie zabił siekierą twoją babcię Ja byłem w tej bandzie, ale nie mam krwi na rękach. A teraz powiem ci, co zrobiłem tobie. Jechałem na tym wozie, gdzie twoją babcię przytrzymywaliśmy nogami. I ty biegłeś, trzymając się za te rozwory. I on mi kazał zabić ciebie, ale ja wtedy kolbą cię uderzyłem i ty upadłeś, puszczając rozwory.
Tak dowiedziałem się, kto zabił moją babcię.
Sejm RP przyjął uchwałę na mocy której ustanawia 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP.
Sejm oddaje w niej hołd „wszystkim obywatelom II Rzeczypospolitej bestialsko pomordowanym przez ukraińskich nacjonalistów”.

Anna Domagalska
„GW” nr 14,15-2016

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Poprzedni

Następny

Ostatnie z

Weekend z Aniołami

Aniołowie są wśród nas. Zobaczyć czy dotknąć prawdziwego Anioła wydaje się niemożliwe…… A jednak. Wystarczy otworzyć

Święto Patronki Wolsztyna

8 grudnia, w niedzielę w uroczystość Najświętszej Maryi Panny Niepokalanej Poczętej w kościele pw. Wniebowstąpienia Pańskiego

DZIEŃ KOLEJARZA

W ramach zajęć edukacyjnym i w celu rozwijania preorientacji zawodowej u dzieci przedszkolakiz Przedszkola Nr 1

70 lat temu

Jak zapisano w kronice wolsztyńskiej parafii farnej, 8 grudnia 1954 roku, a więc 70 lat temu,