28 czerwca 1956 roku poznańscy robotnicy wyszli na ulice, żądając chleba i wolności. W Poznaniu w starciach zginęło co najmniej 58 osób, w tym poniżej 18 roku życia. Najmłodszą ofiarą był 13-letni Romek Strzałkowski.

Oto wspomnienie wolsztynianina, wówczas studenta.
Poznań, czerwiec, 1956 rok!
,,Do pokoju przybiegł kolega mówiąc, że ludzie strajkują. Nie wydawało mi się to prawdopodobne. Opuściliśmy pomimo to pośpiesznie mieszkanie i wybiegliśmy na ulicę. Tramwaje nie kursowały. Pieszo udaliśmy się do centrum miasta. Na ulicy Armii Czerwonej, przed gmachem Komitetu Wojewódzkiego zebrał się wielotysięczny tłum. Nie pomogły apele nadawane przez głośniki, w tym osobisty apel ówczesnego I sekretarza Wincentego Kraśki.



Nie pomogła interwencja służb milicyjnych ,,wyrzucanych” z nadjeżdżających jedna po drugiej ciężarówek. Milicjanci ginęli w tłumie i stawali się bezradni. Potem ludzie udali się w kierunku Polskiego Radia, przechodząc opodal terenów targowych, nie pilnowanych już przez nikogo. Stamtąd odjeżdżali w pośpiechu, w kierunku zachodnim, goście zagraniczni. Radio otoczone było czołgami. Przebywaliśmy tam do chwili, gdy ujrzałem, ukrytą za firanką okna budynku, kamerę filmującą tłum. Znalezienie się w jej zasięgu, mogło równać się ,,wilczemu biletowi” na przyszłość. A potem była ulica Kochanowskiego, gdzie staliśmy się mimowolnymi świadkami wyrzucenia z wysokiego piętra radiostacji zagłuszającej. W pewnym momencie rozległy się strzały, a pociski i rykoszety przeleciały tuż koło nas. Pospiesznie opuściliśmy miejsce, na którym się znajdowaliśmy. Za chwilę mogło być za późno. Teren został otoczony wojskiem i wielu nie miało odwrotu. W tym właśnie rejonie toczyły się największe potyczki. Sanitarki jeździły tam i z powrotem w kierunku ,,Cegielskiego”, skąd podobno przywoziły broń. Wracając zabierały rannych, których było coraz więcej. Na drugi dzień odgłosy walki ucichły, ale okazało się, że nie było już odwrotu od tego, co miało dopiero nadejść! Nie pomogły słowa Cyrankiewicza, który pojawił się wówczas w mieście, w niebieskim ubraniu i w nienajgorszym jeszcze samopoczuciu. Powiedział, że ,,ręka, która porwie się na władzę ludową zostanie odrąbana”.
A.K.
Wolsztynianka tak wspomina ten czerwiec 1956 roku: Miałam 10lat, gdy usłyszałam od rodziców, że może być wojna domowa. Z Poznania dochodziły niepokojące wieści, ojciec słuchał radia Wolna Europa, która była jedynym informatorem tego, co się dzieje w Poznaniu. Mama posłała mnie do miasta po chleb, gdyż obawiała się, że może go zabraknąć. Pamiętam, że stałam w kolejce przed sklepem, który mieścił się wtedy w budynku na rogu przy ulicy Lipowej i placu, niedaleko Szkoły Podstawowej nr 2.







fot. IPN