Jednym z najstarszych na świecie, żyjących jeszcze emigrantów z Wolsztyna, jest Edward Olszewski, mieszkający w Penrith, (metropolia Sydney – Australia). O tym powiadomiła nas bratanica pani Anna Olszewska, wolsztynianka mieszkająca obecnie w Austrii. Pani Anna zapisała historię Edwarda i jego rodziny.
Urodził się 30 sierpnia 1925 roku w Wolsztynie, w domu przy ulicy Kościelnej 12.
Jego rodzice Anna (z domu Ankiewicz) i Tadeusz, byli właścicielami składu kolonialnego i prowadzili tam Drogerię „Pod Krzyżem”.
W połowie lat 30. (dwudziestego wieku) rodzice Edwarda zamieszkali w domu przy ulicy 5 Stycznia 17, gdzie przenieśli swoją drogerię. Tam były dwa sklepy. Przed I wojną światową ojciec Ernsta Jaekela prowadził sklep żelaza i gospodarstwa domowego. Po wyzwoleniu Wolsztyna w 1919 roku już w wolnej Polsce sklep ten prowadził Polak (prawdopodobnie pan Przymuszała).
Wybuch II Światowej 1 września 1939 roku zburzył spokój.
Anna i Tadeusz Olszewscy wychowywali swoje dzieci w duchu katolickim i patriotycznym i to z pewnością, jak często podkreślano, umożliwiło przetrwanie pierwszych dni i tygodni zawieruchy wojennej.
Państwo Olszewscy mieli pięcioro dzieci. Czternastoletni wówczas Edward (zwany w domu Edziem) zamiast kontynuować naukę w liceum wolsztyńskim, został przymusowo skierowany do pracy „u Bauera”, niemieckiego gospodarza, w Borui Nowej, skąd udało mu się powrócić do Wolsztyna. A stało się to dzięki ojcu. Ten poradził mu, aby do buta włożył kamień mydlany, co wywołało bolesną infekcję palców u stóp i tym samym niezdolność do pracy w tamtym gospodarstwie. Edziu był znów z rodzicami i rodzeństwem w Wolsztynie, w domu przy ulicy 5.Stycznia 17. W czasie okupacji Niemcy zmienili ją na Hitlerstrasse.
Edward został przydzielony do pracy w sklepie żelaza i gospodarstwa domowego, którego właścicielem wtedy był już Ernst Jaekel, znajomy Niemiec, do którego rodziny jeszcze przed I. wojną światową, należał tenże sklep.
15 marca 1942 roku ( w dzień urodzin matki Anny) Edward musiał opuścić Wolsztyn, swój dom rodzinny, rodziców, rodzeństwo. Jak się potem okazało, na zawsze. Skierowano go i wysłano na przymusowe roboty do Rzeszy, do Niemiec hitlerowskich.
On i kilku młodych, 16-letnich chłopców z Wolsztyna oraz okolic i innych miasteczek, a także z Leszna, musiało stawić się w poniedziałek, 15 marca 1942 roku, na dworcu i wsiąść do pociągu, który zawiózł ich w nieznane.
Rodzicie bardzo przeżywali wyjazd Edzia. Dwa tygodnie wcześniej, przed opuszczeniem domu rodzinnego przez Edwarda (pod koniec lutego 1942 r.), powrócił do domu jego schorowany i wycieńczony ojciec. Cudem został wypuszczony po ponad czterech miesiącach z katowni Fortu VII w Poznaniu.
Wyszło na jaw, że nie o tego Olszewskiego chodziło.
Ernst Jeakel był dobrym Niemiec – sąsiadem Olszewskich. Cenił sobie bardzo młodego Edwarda jako człowieka i jako pracownika w swoim sklepie. Próbował zapobiec wywiezieniu Edwarda na roboty do Rzeszy. Nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że nie udało się to, ponieważ nakaz wyjazdu przyszedł w piątek, a wyjazd na roboty był w poniedziałek i to uniemożliwiło odwołanie w Arbeitsamt’cie, czyli w lokalnym biurze pracy.
Jeakel wystawił Edwardowi pozytywną opinię, w której podkreślił, że bardzo brakować mu będzie tego uczciwego, znającego się na towarach, pilnego, punktualnego, znającego dobrze już język niemiecki, pracownika).
(od red. Pani Anna przesłała kopię pisma).
17 marca 1942, zaraz po przybyciu do Rzeszy w rejon Hannoveru, młody Edward został przydzielony do pracy w zakładach metalurgicznych „Trillke-Werke GmbH” w Hildesheim, gdzie pracował do 8 kwietnia 1945 r., czyli do czasu wyzwolenia tych terenów przez armie brytyjską i amerykańską. Edward ma bardzo dużo dobrych, złych i trudnych wspomnień z przeżyć z tamtego okresu „Hildesheim”…….
Bardzo utkwiły mu w pamięci marcowe bombardowania, a szczególnie dzień 22 marca 1945 r., kiedy to doszczętnie zostało zbombardowano i zniszczono to zabytkowe miasto, przez siły powietrzne Aliantów, wyzwalających te rejony Europy.
Po przejęciu przez Brytyjczyków i Amerykanów administracji tamtych terenów, Edward został wybrany – (z kilku kandydatów) już w 1945 r. do pracy – przy wysokiej rangi oficerze brytyjskim, a następnie amerykańskim i ich rodzinach. To stanowisko umożliwiło mu bezpieczne, solidne zakwaterowanie i wyżywienie w kantynie oficerskiej, co po tych latach wojny i niedostatków było luksusem. Eda bardzo często to podkreśla wspominając tamte czasy, czasy swojej młodości w Hildesheim.
W Hildesheim poznał swoją przyszłą żonę, Othylię Nemec, „czeską” Niemkę z Sudetów, z którą wziął ślub 30 września 1947 roku. Jak życie pokazało, pozostała ona jego wierną towarzyszką, aż do swojej śmierci 14 października 2011 roku.
Edward po zakończeniu wojny bardzo chciał wrócić do Polski, do domu w Wolsztynie, lecz rozum odradzał mu to z powodu nowej sytuacji politycznej i trudnej, powojennej sytuacji gospodarczej. Uznał, że bardziej pomoże rodzicom przesyłając z tzw. „Zachodu” niedostępne w PRL lekarstwa i produkty spożywcze.
Poza tym obawiał się represji po powrocie z tej amerykańskiej strefy, do nowej powojennej Polski, będącej pod wpływami sowieckimi.
Edward ze swoją żoną Otti postanowili zostawić za sobą tę wojnami i kłótniami politycznymi zniszczoną Europę i wyemigrować do Australii, aby rozpocząć nowe życie. Wyruszyli tam już z córką Gabrielą, urodzoną 19 lutego 1948 roku, jeszcze w Niemczech.
Do Australii przybyli po kilkutygodniowej podróży, drogą morską, statkiem, do Sydney w dniu 2 marca 1950 roku. Mając status emigrantów zostali skierowani do Penrith, ok. 50 km na zachód od centrum Sydney, gdzie dostali prowizoryczne, ale pewne zakwaterowanie. Edward podjął pracę na kolei i w ten sposób został maszynistą na parowozie, a z upływem lat na elektrowozie.
Pracował tam wiele lat jeżdżąc głównie na zachodniej trasie Sydney aż do przejścia na emeryturę w 1990 roku. Miał wtedy 65 lat.
W Penrith, w 1950 roku urodził się Henry – syn Edwarda i Otti, a rodzina zamieszkała wkrótce w nowo wybudowanym „własnymi rękami” przez Edwarda i z pomocą sąsiadów, domu na obrzeżach Penrith, na tanich terenach po wykarczowanym buszu.
W domu tym, rozbudowywanym na przestrzeni lat, na tej samej posesji, mieszka Edward Olszewski do dziś.
Penrith to obecnie piękna, droga dzielnica ( nad rzeką Nepean-River) należąca do metropolii Sydney.
Moja kuzynka Maria Baier, siostrzenica Edwarda, która odwiedziła go tam i spędziła z nim w Penrith, niezapomniane cztery tygodnie (w 2014 r.), tak wspomina ten pobyt.
Dla mnie najważniejszy był czas spędzony z wujkiem. Człowiekiem pogodnym, otwartym, życzliwym, ale też pragmatycznym i bardzo często krytycznym. (…)
Dzisiejszy świat zadziwia go, co doskonale rozumiem. Czasem trudno jest podzielać jego poglądy (…)
Eda żyje skromnie. Od śmierci Otti niczego w domu nie zmienił. Pokoje urządzone jej ręką trwają, każdy kto tam przyjdzie czuje się dobrze, bezpiecznie i po polsku.
Kilkakrotnie pytał nas, jaka jest różnica między obywatelstwem a narodowością. Oglądał nasze paszporty, pokazywał wycinki z gazet, które przysyłali mu rodzice i inni korespondenci z Polski, na przestrzeni lat.
W garażu ma kartony listów od Matki i od nas wszystkich z Polski, bo nie umie się z nimi rozstać…
Jak sam mówi o sobie: „dziś największą moją wadą jest sentymentalizm”.
Eda (tak nazywano go na emigracji) ma świetne poczucie humoru. Jadł z nami chętnie nasze dobre, normalne polskie potrawy i z nutą smutku rozmyślał, co zrobi po naszym wyjeździe: ,,znów ten pusty dom i do nikogo gęby otworzyć”….
Nie zapomnę Sydney, ale też nie zapomnę czasu spędzonego z Edą, bo to przecież on jest ostatnim ogniwem, które łączy nas z naszymi nieżyjącymi już rodzicami…”
Po wojnie, pierwszy raz Edward przyleciał do Polski, do Wolsztyna w czerwcu 1969 roku i dopiero wtedy mógł uściskać swojego ojca i rodzeństwo, niewidziane od pamiętnego dnia – 15 marca 1942 roku. Niestety, jego matka Anna zmarła w styczniu 1968 roku, nie doczekawszy się spotkania z synem…Córka Edwarda Gabriela też spędziła wtedy, w 1969 r. kilka dni w Wolsztynie i Wielkopolsce, mając niezwykłą okazję poznać całą rodzinę, która serdecznie ją przyjęła.
Drugi raz Eda przybył do Polski latem 1975 r., razem ze swoją żoną Otti. Spędzili niezapomniany czas w kręgu rodziny w Wolsztynie, w Pniewach i w Manieczkach oraz kilka miłych dni w Karpicku, w Ośrodku Wczasowym nad Jeziorem Wolsztyńskim, gdzie Otti zachwycona stwierdziła, że jest to jej pierwszy urlop w życiu!!
Poza tym był to jej pierwszy i jedyny po wojnie, pobyt w Europie. Odwiedziła też wtedy swoje rodzinne strony, miasto Svitavy, na terenie ówczesnej Czechosłowacji. Trzeci raz Eda przyleciał sam do Polski, do Wolsztyna w 1990 roku (po przejściu na emeryturę).
Obecnie mam z nim stały, bliski kontakt telefoniczny i listowny. W latach 80. przebywałam ponad trzy lata w Australii, w obrębie Sydney, gdzie mieszkałam, pracowałam i poznałam tam życie codzienne. U wujka i Otti w Penrith, poznałam całą moją australijską rodzinkę.
Wujka i Otti odwiedziłam jeszcze raz we wrześniu 2008 r.
Poleciałam tam sama też w październiku 2012 r. ( wujek był już wtedy wdowcem) oraz w październiku i listopadzie 2014, ale w tej podróży na drugą stronę świata towarzyszyła mi moja najmłodsza kuzynka Marie Baier, której wspomnienia zacytowałam. Była to moja najpiękniejsza podróż. Obie jesteśmy zdania, że ,,Nie jestem już tą samą osobą, od kiedy zobaczyłam Księżyc po drugiej stronie Ziemi”.
Anna Olszewska
i Józef (w dniu Jego I. Komunii św., 1933r.)