Historia wojenna pana Czesława

/
8 mins read
Zachowało się jedyne zdjęcie z wizerunkiem pana Czesława wykonane podczas uroczystości I Komunii Świętej jego syna Eugeniusza

Pan Eugeniusz Kużdowicz, mieszkający w Wolsztynie,opowiedział historię wojenną swojego ojca Czesława.

Mój ojciec urodził się w 1908 roku, wraz z rodziną i trójką dzieci mieszkał w Łubnicy – gmina Wielichowo. ,,W sierpniu 1939 roku powołany został na ćwiczenia do wojska w Poznaniu. 1 września, po wybuchu wojny, nie wrócił do domu. Z tych ćwiczeń wojskowych, został skierowany do wojska na obronę Warszawy w okolicach Kutna. Otrzymał jeden karabin i pociski, które pojedynczo wkładało się do karabinu. Po dwóch tygodniach walk, gdy już było wielu rannych żołnierzy, przydzielono ojcu wóz z dwoma końmi, by odwoził rannych do szpitala w Kutnie. Bez przeszkód przewoził ich do lecznicy i powracał do okopów w lesie. Jednego dnia, jadąc z rannymi przez las zauważył kuchnię polową. Zatrzymał wóz i poszedł z manierką po jedzenie. Kucharze wojskowi powiedzieli ojcu, że jedzenie będzie ugotowane za godzinę. Ojciec wziął kromkę chleba i wrócił do wozu, stojącego z rannymi około 50 metrów od kuchni polowej. Wtedy nagle usłyszał wielki huk. Cała kuchnia polowa pod wpływem ostrzału niemieckiego została zniszczona. Zniszczyła ją bomba zrzucona z samolotu. Ojciec dojechał z rannymi do Kutna i 100 metrów od szpitala zauważył bombę spadającą na szpital. Rannych więc pozostawił w różnych domach, a sam wrócił do okopów. Dwukrotnie uniknął śmierci. Jeszcze kilka dni wraz z kolegami walczył aż do momentu, gdy skończyła się żołnierzom amunicja. Były to ostatnie dni września. Żołnierze nie mając szans dalszej walki wywiesili z okopów na kiju białą koszulę, na znak poddania się. Niemcy wzięli ich do niewoli. W Kutnie osadzili ich w więzieniu. Po kilku dniach jeńców załadowali w bydlęce wagony i wywieźli w nieznanym im kierunku. W Legnicy pociąg się zatrzymał i wtenczas przez bydlęce okienko zapytali kolejarza, mówiącego po polsku, gdzie ten pociąg jedzie: To wy nie wiecie? – zapytał. Jedziecie do Mathausen, wtedy ojciec z kolegą z Dębska – gm. Wielichowa, gdy pociąg ruszył postanowili wyskoczyć z okna wagonu. Pociąg jechał wolno. W oknie zmieściły się ramiona, a koledzy jeńcy wypchnęli ich z okna i dzięki nim wyskoczyli. Przy torze była ścieżka, a za nią szeroko rozstawione druty, prowadzące do semaforów. Za drutami był rów z wodą, a za nim skarpa i las. Ojciec wyskakując z okna wpadł do rowu z wodą. Wyrwał rosnącą tam trzcinę i przez nią oddychał, zanurzony w wodzie, aby nikt nie zauważył go. Jego kolega wyskakując z okna pociągu zahaczył o druty, które zaczęły dzwonić. Na końcu składu pociągu jechali w wagonie niemieccy żołnierze. Nie zauważyli ich. Jak odjechał pociąg, poszli w las. Tam znaleźli słupek, który pomógł im określić kierunek. Trzy tygodnie szli nocami, ponieważ gdy wyszli wcześniej rano z lasu na drodze zauważyli Niemców jadących motocyklami. Cofnęli się do lasu, a po chwili już z lasu zauważyli samochód pełen Niemców. Biegiem ruszyli z powrotem w las, zmieniając kierunek. Jedli to, co znaleźli w lesie i na polu, między innymi surowe grzyby, kapustę i brukiew. Gdy zauważyli dom, stojący na końcu jakiejś wsi, czy między wsiami, podsłuchiwali, w jakim języku mówią gospodarze. Dwa razy wycofali się, gdy usłyszeli niemiecką mowę. Jednego razu, gdy podeszli do gospodarstwa, usłyszeli polski język. Weszli więc na podwórze i poprosili o możliwość zmiany munduru na cywilne ubranie. Gospodarz z żoną dali je, nakarmili ich, choć, jak ojciec wspominał, byli biedni. Przebrani, z kromką chleba poszli w kierunku Śmigla. Doszli do wsi Poladowo, gdzie mieszkała ojca kuzynka. Kuzynka nie kryła radości z tej wizyty. Ugotowała dobry obiad i upiekła pączki. Po długim okresie głodowania, tak dobre jedzenie zaszkodziło im. Mieli duże problemy żołądkowe. Przez tydzień ukrywali się u kuzynki, a później ruszyli w kierunku Wielichowa, idąc tylko lasami i polami. Na początku listopada mój ojciec w nocy dotarł do domu w Łubnicy. Ukrywał się przez jakiś czas w domu. Ktoś o tym doniósł Niemcom, ojciec nie dowiedział się kto. Przyszła niemiecka policja do domu i zapytała mamę, gdzie jest jej mąż. Odpowiedziała, że nie wie. Policjant uderzył ją w twarz i zerwał z szyi złoty łańcuszek z wizerunkiem Matki Bożej, który dostała od swojej babci w prezencie na pierwszą komunię. Po kilku dniach ojciec pojechał do Wielichowa, do magistratu – pięć kilometrów od Łubnicy. Powiedział tam, że wrócił pieszo z wojny. Wyjaśnił, że po drodze Niemcy go przepuszczali, jak mówił, że wraca do domu. W magistracie uwierzyli w to. Codziennie jednak musiał stawiać się tam, by się meldować. Któregoś dnia szedł z Łubnicy do Wielichowa i po drodze znajomy ostrzegł go, że mężczyzn ładują na samochody. Mama w tym czasie była z czwartym dzieckiem w ciąży, które urodziło się w 1940 roku, gdy ojciec powrócił z wojny. Bratu nadano imię Bolesław. Jak miał trzy miesiące, zachorował. Miał zapalenie płuc. Lekarz niemiecki nie chciał go leczyć, bo mama nie miała czym zapłacić. Brat umarł. Ojciec po partu dniach zgłosił się jednak do magistratu w Wielichowie i oznajmił, że nie mógł się meldować, ponieważ był chory. W domu był do 1942 roku. Mama spodziewała się kolejnego dziecka. W 1942 roku, gdy przyszedł do magistratu, załadowali go i wszystkich mężczyzn, którzy się w tym dniu zgłosili do samochodu i zawieźli do Kościana na pociąg. Wśród nich był 14-letni chłopiec. Pociągiem z Kościana zawieźli ich do Koln – Kolonia, tam pracowali w fabryce amunicji po 10 godzin dziennie. Wynagrodzeniem było całodzienne bardzo skromne wyżywienie. Dostawali też paczkę papierosów i jedno piwo. Po pół roku pracy w fabryce zebrali wszystkich pracujących w fabryce w dwuszeregu. Przyjechali do obozu bauerowie, właściciele gospodarstw rolnych i zapytali, kto jest z chłopskiego gospodarstwa. Ojciec wystąpił z szeregu. Wziął go kulawy bauer – gospodarz. Po jakimś czasie ojciec zdobył zaufanie Niemca, ponieważ był dobrym fachowcem, potrafił naprawiać narzędzia. Kiedyś naprawił kosę. Pojechali z nią na pole, po lucernę dla bydła. Gospodarz wypróbował kosę, poklepał ojca po ramieniu i powiedział: Gut, gut. Gospodarz zaczął kosić, pozostawiają ,,zęby”. Mój ojciec pokazał mu, jak się prawidłowo kosi, bo był w koszeniu mistrzem. Zaskoczył bauera precyzją koszenia. I właśnie wtedy ojciec zauważył, że darzy go zaufaniem. Świadczył o tym też fakt, że Niemiec nie zgłaszał administracji liczby prosiąt, a miał taki obowiązek. W nocy wraz z ojcem w oborze, za szczelnie zamkniętymi wrotami, zabijali świnię niezgłoszoną. Rąbankę rozprowadzali z ojcem po znajomych w mieście Koln. W tym gospodarstwie, pomagała żonie gospodarza Polka. Ona, jak i ojciec, jadali posiłki razem z niemieckimi gospodarzami. Ta rodzina miała dwóch synów, powołali ich do wojska. Obaj zginęli na froncie wschodnim pod Stalingradem. Niemiec na wieść o śmierci synów wpadł nie tylko w rozpacz, ale dał wyraz swojej złości na Hitlera. Zdradził ojcu, że gdyby mógł to udusił by go własnymi rękoma. Była to rodzina katolicka, bardzo nie przychyla Hitlerowi. Przez dwa lata, które ojciec pracował u tego Niemca, w jego rodzinie dużo rozmawiał z gospodarzami. Wypytywali o sytuację w ojca rodzinie. Gdy ojciec powiedział, że jego żona sama jest z czworgiem dzieci w Łubnicy i gospodarzy na 2,5 ha kiepskiej ziemi i ma tylko dwie kozy, to Niemiec wysłał mamie marki, by kupiła sobie dwa prosięta. W listopadzie 1944 roku Niemiec załatwił ojcu przepustkę, od 1 grudnia 1944 roku do końca lutego 1945, by mógł odwiedzić żonę. Dał też pieniądze na bilet kolejowy, a jego żona po synach dała zabawki dla dzieci. Ojciec dotarł do domu, spędził święta Bożego Narodzenia w Łubnicy z rodziną. W styczniu 1945 roku, wojska Armii Czerwonej dotarły do Łubnicy. Rodzice musieli dać najlepszy pokój Rosjanom na nocleg. We wsi dziewczyny chowały się przed Rosjanami w piwnicach. Któregoś dnia przyszedł do nas żołnierz do rodziców z gwiazdkami na pagonie. Zażądał jajek. Ojciec pokazał, że ma gromadkę dzieci i jaj nie ma. Wtedy żołnierz postawił ojca pod ścianą budynku i powiedział: życie albo jajka. Wtedy mama krzyknęła do dzieci, mnie na świecie jeszcze nie było, aby pozbierały w kurniku wszystkie jajka. Przyniosły pięć sztuk. Żołnierz zabezpieczył broń i zabrał jajka, pozostawiając przerażonego ojca. Często zdarzało się, że Rosjanie przynosili w kankach od mleka 10 litrów bimbru i kawał słoniny. Kazali mamie zrobić jajecznicę z boczkiem i cebulą, a ojcu zasiąść za stołem i razem z nimi pić bimber szklankami. Mama, chcąc żeby ojciec się nie upił odwracała uwagę żołnierzy, a w tym czasie ojciec wylewał bimber do wiaderka stojącego koło stołu. Po ,,uczcie” w wiaderku pozostało 1,5 litra bimbru. Takie imprezy zdarzały się często, zmieniali się tylko żołnierze. Ojciec opowiadał, że Rosjanie, gdy dowiedzieli się o volksdojczach, czy starszych Niemcach – młodzi uciekli w Podgradowicach, dziś Dzymałowo. Podpalili całe gospodarstwa wraz z ludźmi. Kiedy Rosjanie opuszczali Łubnicę, w drodze na Berlin, wtedy na wsi zapanował spokój. Ojciec nie wrócił do Niemiec, został w domu, bo przepustka od niemieckiego gospodarza nie była już potrzebna. Trzymał ją na pamiątkę, ale zaginęła podczas rozbiórki domu. Żołnierze Armii Czerwonej wracając z Berlina rabowali wszystko, co się dało. Rolnicy w Łubnicy mieli już konne kosiarki, pługi, brony, więc żołnierze to zabierali na samochody. Wymuszali też jedzenie. Pod koniec 1945 roku do ojca doszedł list Niemca, u którego pracował w czasie wojny. Gospodarz napisał, że jego żona zachorowała, a on nie domaga. To była jednorazowa wymiana listów. Ojciec po wojnie pracował w Augustowie koło Ruchocic, przy wywozie cegły z pieca. To wszystko zapamiętałem, bo ojciec często powtarzał swoją historię. Nie zapamiętałem tylko nazwiska Niemca, u którego pracował, na wsi koło Koln.

Pan Eugeniusz Kużdowicz, mieszka w Wolsztynie od 1979 roku, pracował całe zawodowego życie na PKP. Urodził się po wojnie, tak jak i jego siostra.

Spisała Anna Domagalska

Dodaj komentarz

Your email address will not be published.

Poprzedni

Pomóżmy Wiktorkowi

Następny

Wojna, która obnażyła wiele kłamstw

Ostatnie z

Nad Dojcą w Wolsztynie

Dwuletnia Stefcia mieszka nad Dojcą w Wolsztynie. Bardzo lubi spacerować nad rzeką, a pogoda sprzed kilkunastu